" W tej sytuacji romantycznej...
...co będzie strach się bać"
Nastawał już późny
wieczór. Wszyscy powoli udawali się do naszej wspólnej sypialni dla
nowicjuszy urodzonych w nieustraszoności, ponieważ byli jakoś dziwnie
zmęczeni - nie dziwię się, to co się stało z Faithem zjadło nam
niespodziewanie dużo nerwów, bardzo się o niego martwiliśmy. W sumie nic
dziwnego, skoro nasz przyjaciel został pobity. Jednak ja nie byłam
zmęczona, i postanowiłam się jeszcze przejść na coś w rodzaju spaceru,
pooddychać jeszcze trochę świeżym powietrzem, i te sprawy. Zmrużyłam
oczy, i przytuliłam najpierw Astrid, potem Jeyne na pożegnanie.
Pomachałam wszystkim, i powiedziałam że za chwilę do nich dołączę. Scott
musiał już dawno pójść się położyć, bo jakoś go nie zauważyłam. No
cóż...
- No to cześć... wrócę do półgodzinki, może troszkę dłużej. Ale niewiele. - Uspokajałam je. - Jest okay.
- Nie łaź za długo, okay? - Powiedział cicho Felic, nagle poważniejąc. To nie było do niego podobne.
- Wrócę szybko. - Mruknęłam w odpowiedzi, mrugając parokrotnie, nie ukrywam że byłam zdziwiona
Wyszczerzyłam z zęby i ruszyłam w swoją stronę, powoli znikając moim przyjaciołom z oczu. Oni ruszyli w przeciwnym kierunku, do naszych sypialni. Szłam dłuższą chwilę i nie zaobserwowałam nic ciekawego, wsłuchiwałam się w miarowe stukanie moich sportowych tenisówek, i przypatrywałam się otoczeniu. Moje buty wybijały radosny rytm, co szczerze mówiąc było raczej całkowitym przeciwieństwem mojego nastroju. Byłam zdenerwowana, zirytowana i zmartwiona... ale czym? Cała ta sprawa z moją niezgodnością dobijała mnie, a poza nią było jeszcze sporo mniejszych kwestii do rozwiązania, które nie dawały mi spokoju... musiałam to przemyśleć. Musiałam przemyśleć wszystko. Pewnie dlatego wybrałam się na ten spacer. Zmrużyłam oczy już kolejny raz tego dnia. Co się ze mną dzieje... myślałam też dużo o swojej rodzinie. O rodzicach. Prawdopodobnie im mnie brakuje. O mojej czternastoletniej siostrzyczce... Tabitha. I trzyletni Matt. Który tak się martwił że ich opuszczę, że zmienię frakcje. Rozumiał tak dużo a jednocześnie nic. To że ta dwójka za mną tęskni jest więcej niż pewne. Ja też za nimi tęskniłam, a to dopiero początek... westchnęłam cicho, szczęśliwa z tego powodu że nikt mnie nie widział. Wyglądałam... po prostu, - żałośnie.
Nogi same zaprowadziły mnie na - pustą prawie o tej porze - Jamę. Nauczyłam się ją kochać przez moje szesnaście lat mojego krótkiego życia. Jak chyba każdy nieustraszony. To część naszej frakcji. Część nas. Potrząsnęłam głową i usiadłam nad jamą. Zamknęłam oczy, oparłam się wygodniej i starałam odprężyć. Uspokoić. Udało mi się to i zaczęłam nawet cicho nucić, przymykając leniwie powieki. Taki letarg mógł trwać z pięć minut... po czym otworzyłam oczy. Potem aż podskoczyłam ze zdziwienia. Możliwe, że pomieszanego też ze strachem i rozbawieniem. Nie byłam tu już - bynajmniej - sama. Zamrugałam parokrotnie. Widziałam - wyraźnie (!!) Scotta opartego nonszalancko, z rękoma splecionymi na piersi. Uśmiechnął się do mnie, i... mrugnął. Uniósł lekko podbródek, może po to żeby mnie lepiej widzieć. Przekrzywił głowę, również nieznacznie. Jego złote włosy niedbale opadały mu na czoło. Były chyba nawet odrobinę dłuższe od tych moich. I... cholera, podobało mi się to. Pewnie bardziej niż powinno.
- Cześć, Mała. - Mruknął, po czym wyszczerzył zęby i podszedł do mnie - Jak tam spacerek? Udany?
- Ostatni raz ci to mówię - Warknęłam, starając się brzmieć groźnie mimo rozbawienia - tylko nie Mała.
To przezwisko, ksywka - naprawdę, jak zwał tak zwał - strasznie mnie irytowała. Diabelnie wkurzała.
- Ale ty jesteś Mała, Willow- Zaśmiał się, kiedy znalazł się już naprawdę blisko mnie. Niebezpiecznie blisko.
- Tylko. Nie. Mała - Powtórzyłam stanowczo. Spojrzałam mu prosto w jego niesamowicie zielone oczy. Nawet w nich było widać radość. Scott odczuwał emocje całym sobą, co było diabelsko widoczne.
- Tak w ogóle... to skąd ty się tu wziąłeś? - Przegryzłam wargę zadając to pytanie. Czego oczekiwałam?
- Spacerowałem, oczywiście. Widocznie nie ja jedyny dzisiaj byłem w takim nastroju. No wiesz...
Prychnęłam teatralnie, by pokazać mu jak bardzo nie interesuje mnie to, co on oferował. Ale jednak...
- Jak chcesz - Burknęłam, siląc się na obojętność, ale błysk smutku w zielonych oczach sprawił, że momentalnie zmieniłam decyzje, to naprawdę były sekundy - Będzie miło! - Dodałam łagodniejszym tonem.
Jego twarz od razu się rozjaśniła. Ucieszył się. Ja razem z nim. Uniosłam brwi, zdziwiona jak Scott na mnie działa. Ten jego wpływ na mnie zdecydowanie mi się nie podobał. Ale co niby miałam z tym zrobić?
Dalej stałam - jak na mój gust - jednocześnie za blisko i za daleko Scotta. Jednak jemu niewielka odległość dzieląca nas nie przeszkadzała. No cóż, niemalże czułam na sobie jego oddech, Nie mogłam skupić myśli. Scott musnął mój policzek swoją dłonią, która była - nawiasem mówiąc - niespodziewanie delikatna. Złapał mnie za rękę i z uśmiechem ruszył dalej, a ja chcąc - nie - chąc dostosowałam swoje tempo do tempa chłopaka wyższego ode mnie prawie o całą głowę, co kosztowało mnie dosyć sporo wysiłku.
- Em, mogę wiedzieć gdzie my idziemy? - Zaczęłam niepewnie. Blondyn spojrzał na mnie. Iskierki szczęścia w jego oczach były naprawdę imponujące. Niesamowite. Uśmiechnęłam się, bo byłam szczęśliwa.
- Chcę ci coś pokazać. - Rzucił tylko, uśmiechając się tajemniczo. - Magiczne miejsce - Mrugnął do mnie. Po dłuższej chwili, na prawdę w tej sekundzie kiepsko było u mnie z poczuciem czasu. Byłam zbyt zdezorientowana. W każdym razie znaleźliśmy się na niewielkiej polanie, widocznie zapomnianej przez boga i wszelkie żywe stworzenie. No cóż... była piękna. Usiadłam na jednej z większych kłód drewna, a Scott zajął miejsce niedaleko mnie. Swoją dłoń położył na mojej. Przyglądał mi się uważnie. Patrzył na moją twarz z namysłem. Kolejny raz musnął mój policzek, przeczesał palcami moje włosy. Co się właśnie działo? Przyglądałam się krajobrazowi, ponieważ był naprawdę czarujący. Niesamowity. Wyjątkowy. I pomyśleć że takie miejsce można znaleźć ledwie pare kroków od mojej frakcji, na przedmieściach... niesamowite.
- Miałeś racje. - Mruknęłam tylko niewyraźnie. -To jest magiczne miejsce. Ale musimy wracać.
Przegryzłam wargę. Znowu. Stawiam dziesięć do jednego, że w moim głosie słychać było 70% goryczy.
- Dlaczego już chcesz wracać? - Posmutniał. Poczułam, jakby ktoś zgasił słońce. Moje prywatne słońce.
- Jeyne, Faith, Felic, Astrid... - Zaczęłam wymieniać - Będą się bardzo o nas martwić. O nas obu.
- Szczerze mówiąc? - Uśmiechnął się, przysuwając się bliżej - W cholere z tym wszystkim. Z nowicjatem. Frakcjami. Nawet z ludźmi. Wszystkim. Dosłownie i w przenośni. W tej sekundzie liczy się tylko to co jest tutaj i teraz. W tej chwili. Z tobą. - Spojrzał na mnie, chcąc pewnie odgadnąć co myślę. Lub, co może i bardziej prawdopodobne, sprawdzić moją reakcje na jego słowa. Spuściłam szybko wzrok.
- Skoro tak mówisz. - Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Skąd ta nagła zmiana? Co się właśnie działo? Dlaczego nic nie rozumiem? ...chyba już wiem co znaczy termin motyle w brzuchu. Niestety....czy 'stety'?
Niczego już nie byłam pewna. No, może z wyjątkiem tego że jestem tutaj. Ze Scottem.
Blondyn uniósł mój podbródek, tak że musiałam na niego spojrzeć chociażby i wbrew mojej woli.
- Cholernie mi na tobie zależy - Powiedział ku mojemu zdziwieniu - Chciałbym, żebyś to wiedziała... - uciął.
- Mi na tobie... też bardzo zależy - Przyznałam. Powiedziałam prawdę. Gdzieś w tyle głowy kotłowały mi się myśli, że nie powinnam tego robić, ale... w cholerę z tym wszystkim, tak jak powiedział Scott! Przecież raz się żyje. Pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam go. Blondyn wydawał się mile zaskoczony. Szybko wplótł swoje dłonie w moje włosy, ja oparłam swoje na jego ramionach. Boże, zatrzymaj czas. Pomyślałam. Niech ta chwila trwa wiecznie. Prosze, prosze Tylko o to prosze na całym, caluśkim świecie.
- Willow? - Usłyszałam zdziwiony głos, który był niepokojąco znajomy. Oderwałam się od blondyna i spojrzałam na naszego gościa. O mój boże. Ray mnie szukał. - Przepraszam. Chyba wam przeszkadzam. || KOCHANI ZA NIECAŁĄ GODZINĘ SĄ WALENTYNKI A WIĘC ŁAPCIE ODPOWIEDNI DO TEGO DNIA ROZDZIALIK. MAM NADZIEJĘ ŻE WAM SIĘ SPODOBA, CHOCIAŻ JEST MEGA MDŁY I BEZSENSOWNY. SPECJALNE POZDROWIENIA DLA SONI I KAMILI. ROZDZIAŁ DEDYKUJE WSZYSTKIM, KTÓRYCH KOCHAM <3 RODZINIE, PRZYJACIOŁOM, ... WSZYSTKIM KTÓRZY SPRAWIAJĄ ŻE NA MOJEJ TWARZY POJAWIA SIĘ UŚMIECH I ŻE CHCE MI SIĘ ŻYĆ. NASTĘPNY ROZDZIAŁ PLANUJĘ GDZIEŚ 20 LUB 21 LUTEGO. BYE!
- No to cześć... wrócę do półgodzinki, może troszkę dłużej. Ale niewiele. - Uspokajałam je. - Jest okay.
- Nie łaź za długo, okay? - Powiedział cicho Felic, nagle poważniejąc. To nie było do niego podobne.
- Wrócę szybko. - Mruknęłam w odpowiedzi, mrugając parokrotnie, nie ukrywam że byłam zdziwiona
Wyszczerzyłam z zęby i ruszyłam w swoją stronę, powoli znikając moim przyjaciołom z oczu. Oni ruszyli w przeciwnym kierunku, do naszych sypialni. Szłam dłuższą chwilę i nie zaobserwowałam nic ciekawego, wsłuchiwałam się w miarowe stukanie moich sportowych tenisówek, i przypatrywałam się otoczeniu. Moje buty wybijały radosny rytm, co szczerze mówiąc było raczej całkowitym przeciwieństwem mojego nastroju. Byłam zdenerwowana, zirytowana i zmartwiona... ale czym? Cała ta sprawa z moją niezgodnością dobijała mnie, a poza nią było jeszcze sporo mniejszych kwestii do rozwiązania, które nie dawały mi spokoju... musiałam to przemyśleć. Musiałam przemyśleć wszystko. Pewnie dlatego wybrałam się na ten spacer. Zmrużyłam oczy już kolejny raz tego dnia. Co się ze mną dzieje... myślałam też dużo o swojej rodzinie. O rodzicach. Prawdopodobnie im mnie brakuje. O mojej czternastoletniej siostrzyczce... Tabitha. I trzyletni Matt. Który tak się martwił że ich opuszczę, że zmienię frakcje. Rozumiał tak dużo a jednocześnie nic. To że ta dwójka za mną tęskni jest więcej niż pewne. Ja też za nimi tęskniłam, a to dopiero początek... westchnęłam cicho, szczęśliwa z tego powodu że nikt mnie nie widział. Wyglądałam... po prostu, - żałośnie.
Nogi same zaprowadziły mnie na - pustą prawie o tej porze - Jamę. Nauczyłam się ją kochać przez moje szesnaście lat mojego krótkiego życia. Jak chyba każdy nieustraszony. To część naszej frakcji. Część nas. Potrząsnęłam głową i usiadłam nad jamą. Zamknęłam oczy, oparłam się wygodniej i starałam odprężyć. Uspokoić. Udało mi się to i zaczęłam nawet cicho nucić, przymykając leniwie powieki. Taki letarg mógł trwać z pięć minut... po czym otworzyłam oczy. Potem aż podskoczyłam ze zdziwienia. Możliwe, że pomieszanego też ze strachem i rozbawieniem. Nie byłam tu już - bynajmniej - sama. Zamrugałam parokrotnie. Widziałam - wyraźnie (!!) Scotta opartego nonszalancko, z rękoma splecionymi na piersi. Uśmiechnął się do mnie, i... mrugnął. Uniósł lekko podbródek, może po to żeby mnie lepiej widzieć. Przekrzywił głowę, również nieznacznie. Jego złote włosy niedbale opadały mu na czoło. Były chyba nawet odrobinę dłuższe od tych moich. I... cholera, podobało mi się to. Pewnie bardziej niż powinno.
- Cześć, Mała. - Mruknął, po czym wyszczerzył zęby i podszedł do mnie - Jak tam spacerek? Udany?
- Ostatni raz ci to mówię - Warknęłam, starając się brzmieć groźnie mimo rozbawienia - tylko nie Mała.
To przezwisko, ksywka - naprawdę, jak zwał tak zwał - strasznie mnie irytowała. Diabelnie wkurzała.
- Ale ty jesteś Mała, Willow- Zaśmiał się, kiedy znalazł się już naprawdę blisko mnie. Niebezpiecznie blisko.
- Tylko. Nie. Mała - Powtórzyłam stanowczo. Spojrzałam mu prosto w jego niesamowicie zielone oczy. Nawet w nich było widać radość. Scott odczuwał emocje całym sobą, co było diabelsko widoczne.
- Tak w ogóle... to skąd ty się tu wziąłeś? - Przegryzłam wargę zadając to pytanie. Czego oczekiwałam?
- Spacerowałem, oczywiście. Widocznie nie ja jedyny dzisiaj byłem w takim nastroju. No wiesz...
Scott odgarnął mój niesforny kosmyk, zakładając go delikatnie za ucho. Cofnęłam się o krok. Uśmiechnęłam się jednak, czując że policzki mnie palą, i że niewątpliwie zaraz na nich wykwitnął dwa czerwone rumieńce. Nie chciałam żeby one tam były. Czy mogłam cokolwiek na to poradzić? Modliłam się by ich nie zauważył. Naprawdę, nie byłam zbyt daleka tego żeby się o to zacząć po cichu modlić.
-
To może zechcesz kontynuować ten samotny, nudny spacer w niewątpliwie
bardziej atrakcyjnym towarzyszem w postaci mnie? - Uśmiechnął się
szerzej - Uważaj, bo to propozycja nie do odrzucenia.Prychnęłam teatralnie, by pokazać mu jak bardzo nie interesuje mnie to, co on oferował. Ale jednak...
- Jak chcesz - Burknęłam, siląc się na obojętność, ale błysk smutku w zielonych oczach sprawił, że momentalnie zmieniłam decyzje, to naprawdę były sekundy - Będzie miło! - Dodałam łagodniejszym tonem.
Jego twarz od razu się rozjaśniła. Ucieszył się. Ja razem z nim. Uniosłam brwi, zdziwiona jak Scott na mnie działa. Ten jego wpływ na mnie zdecydowanie mi się nie podobał. Ale co niby miałam z tym zrobić?
Dalej stałam - jak na mój gust - jednocześnie za blisko i za daleko Scotta. Jednak jemu niewielka odległość dzieląca nas nie przeszkadzała. No cóż, niemalże czułam na sobie jego oddech, Nie mogłam skupić myśli. Scott musnął mój policzek swoją dłonią, która była - nawiasem mówiąc - niespodziewanie delikatna. Złapał mnie za rękę i z uśmiechem ruszył dalej, a ja chcąc - nie - chąc dostosowałam swoje tempo do tempa chłopaka wyższego ode mnie prawie o całą głowę, co kosztowało mnie dosyć sporo wysiłku.
- Em, mogę wiedzieć gdzie my idziemy? - Zaczęłam niepewnie. Blondyn spojrzał na mnie. Iskierki szczęścia w jego oczach były naprawdę imponujące. Niesamowite. Uśmiechnęłam się, bo byłam szczęśliwa.
- Chcę ci coś pokazać. - Rzucił tylko, uśmiechając się tajemniczo. - Magiczne miejsce - Mrugnął do mnie. Po dłuższej chwili, na prawdę w tej sekundzie kiepsko było u mnie z poczuciem czasu. Byłam zbyt zdezorientowana. W każdym razie znaleźliśmy się na niewielkiej polanie, widocznie zapomnianej przez boga i wszelkie żywe stworzenie. No cóż... była piękna. Usiadłam na jednej z większych kłód drewna, a Scott zajął miejsce niedaleko mnie. Swoją dłoń położył na mojej. Przyglądał mi się uważnie. Patrzył na moją twarz z namysłem. Kolejny raz musnął mój policzek, przeczesał palcami moje włosy. Co się właśnie działo? Przyglądałam się krajobrazowi, ponieważ był naprawdę czarujący. Niesamowity. Wyjątkowy. I pomyśleć że takie miejsce można znaleźć ledwie pare kroków od mojej frakcji, na przedmieściach... niesamowite.
- Miałeś racje. - Mruknęłam tylko niewyraźnie. -To jest magiczne miejsce. Ale musimy wracać.
Przegryzłam wargę. Znowu. Stawiam dziesięć do jednego, że w moim głosie słychać było 70% goryczy.
- Dlaczego już chcesz wracać? - Posmutniał. Poczułam, jakby ktoś zgasił słońce. Moje prywatne słońce.
- Jeyne, Faith, Felic, Astrid... - Zaczęłam wymieniać - Będą się bardzo o nas martwić. O nas obu.
- Szczerze mówiąc? - Uśmiechnął się, przysuwając się bliżej - W cholere z tym wszystkim. Z nowicjatem. Frakcjami. Nawet z ludźmi. Wszystkim. Dosłownie i w przenośni. W tej sekundzie liczy się tylko to co jest tutaj i teraz. W tej chwili. Z tobą. - Spojrzał na mnie, chcąc pewnie odgadnąć co myślę. Lub, co może i bardziej prawdopodobne, sprawdzić moją reakcje na jego słowa. Spuściłam szybko wzrok.
- Skoro tak mówisz. - Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Skąd ta nagła zmiana? Co się właśnie działo? Dlaczego nic nie rozumiem? ...chyba już wiem co znaczy termin motyle w brzuchu. Niestety....czy 'stety'?
Niczego już nie byłam pewna. No, może z wyjątkiem tego że jestem tutaj. Ze Scottem.
Blondyn uniósł mój podbródek, tak że musiałam na niego spojrzeć chociażby i wbrew mojej woli.
- Cholernie mi na tobie zależy - Powiedział ku mojemu zdziwieniu - Chciałbym, żebyś to wiedziała... - uciął.
- Mi na tobie... też bardzo zależy - Przyznałam. Powiedziałam prawdę. Gdzieś w tyle głowy kotłowały mi się myśli, że nie powinnam tego robić, ale... w cholerę z tym wszystkim, tak jak powiedział Scott! Przecież raz się żyje. Pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam go. Blondyn wydawał się mile zaskoczony. Szybko wplótł swoje dłonie w moje włosy, ja oparłam swoje na jego ramionach. Boże, zatrzymaj czas. Pomyślałam. Niech ta chwila trwa wiecznie. Prosze, prosze Tylko o to prosze na całym, caluśkim świecie.
- Willow? - Usłyszałam zdziwiony głos, który był niepokojąco znajomy. Oderwałam się od blondyna i spojrzałam na naszego gościa. O mój boże. Ray mnie szukał. - Przepraszam. Chyba wam przeszkadzam. || KOCHANI ZA NIECAŁĄ GODZINĘ SĄ WALENTYNKI A WIĘC ŁAPCIE ODPOWIEDNI DO TEGO DNIA ROZDZIALIK. MAM NADZIEJĘ ŻE WAM SIĘ SPODOBA, CHOCIAŻ JEST MEGA MDŁY I BEZSENSOWNY. SPECJALNE POZDROWIENIA DLA SONI I KAMILI. ROZDZIAŁ DEDYKUJE WSZYSTKIM, KTÓRYCH KOCHAM <3 RODZINIE, PRZYJACIOŁOM, ... WSZYSTKIM KTÓRZY SPRAWIAJĄ ŻE NA MOJEJ TWARZY POJAWIA SIĘ UŚMIECH I ŻE CHCE MI SIĘ ŻYĆ. NASTĘPNY ROZDZIAŁ PLANUJĘ GDZIEŚ 20 LUB 21 LUTEGO. BYE!
Kocham! Kocham! Kocham! Kocham Twój styl, Twojego bloga!!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział!!
Dzieki za pozdrowienia <3
O jejciu, jakie to urocze! ♥
OdpowiedzUsuńNiemalże skakałam z radości, gdy Willow i Scott się pocałowali!
Cudowne, czekam na kolejny rozdział!. <3
http://opowiadaniazglowywziete111.blogspot.com/
Błagam cię :D Nareszcie się pocałowali. Ale i tak nie lubię Scotta xD Strasznie podoba mi się to, jak Willow nadarła się na niego za tą "małą", ale to już wiesz ;) Kocham twój styl, pisz szybciej rozdziały <3 /W
OdpowiedzUsuńBwhahaha, czekaliście na ten pocałunek prawie cztery miesiące, także należało wam się c: dziękuje wszystkim za miłe słowa, jesteście bardzo kochani i jesteście najlepszą motywacją do pisania. <3
OdpowiedzUsuń