" To już dziś nadszedł ten czas
Aby pokonać swe słabości"
A jednak piękny sen minął i w końcu nadszedł czas, aby udać się do sali treningowej, aby pod pieczą Lauren nauczyć się strzelać z pistoletów. Scott znowu żartował, kiedy szliśmy długim, wąskim korytarzem do ustalonego przez naszą instruktorkę miejsca. W połowie drogi spotykam resztę naszych przyjaciół, każdy z nich był szczerze ciekawy, jak poszedł nam trening, który Scott skwitował krótkim "Dobrze" dla mnei było to coś dużo, dużo więcej. Niestety nie mam czasu o tym myśleć, gdyż trafiamy już na salę. Zauważyłam, jak Scott prawie niedostrzegalnie puszcza do mnie oczko, uśmiecham się na ten widok. Jednak szybko gubię swoją szczęśliwą minę zauważając, że banda Chrisa wchodzi do sali. Debil specjalnie popchnął mnie, przechodząc obok, tak że się zatoczyłam, w ostatniej chwili odzyskując równowagę, tak żeby się nie
przewrócić. Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się. A jakby tak spróbować strzelić do niego... chociażby w nogę. Nie żeby go od razu zabić czy coś w tym guście... ale zranić jak najbardziej. Ale
szybko potrząsam głową i zastanawiam się, co na taki pomysł
powiedziałaby moja rodzina. Prawdopodobnie nie byli by nim zachwyceni.
Co ja mówię, to więcej niż pewne. Jednak to taka kusząca propozycja.
Uświadamiam sobie, że Lauren patrzy na mnie wyczekująco. Chyba
chciałaby, żebym wzięła jeden z pistoletów... teraz moja kolej?
Niepotrzebnie się zamyśliłam, potrząsam lekko fioletowymi włosami.
Złapałam
za pierwszy lepszy, który okazał się ciężki, ale mimo to pasujący do
mojej dłoni niemal idealnie. W myślach podziękowałam Scottowi za tą
godzinę lekcji, mam nadzieję że nie będę w tym najgorsza. Cóż...
-
Damy radę, prawda? - Powiedziała Faith, po czym mrugnęła do mnie
porozumiewawczo, podnosząc płynnym ruchem jeden z pistoletów, widocznie
lekko przytłoczona jego ciężarem ujęła go w obie dłonie.
-
Nie mogłoby być inaczej. - Mruknęłam pod nosem, niewyraźnie
odwzajemniając uśmiech. Starałam się skupić i przypomnieć sobie, co
Scott tłumaczył mi podczas tej godziny spędzonej razem w jednej z
mniejszych sal treningowych. Mimo wszystko czuję pewność siebie,
przecież skoro tłumaczył mi to Scott to wszystko pójdzie dobrze.
Wszystko m u s i pójść dobrze. Nie ma innej opcji, jak zauważyła
Astrid. Lauren przyciszonym głosem tłumaczy nam, jak mamy odbezpieczyć i
załadować broń, później pokazuje jak z niej wystrzelić, żeby trafiła
tam, gdzie my tego oczekujemy. Informuje nas, że są sposoby by radzić
sobie z siłą odrzutu, to wszystko wiem dzięki lekcji ze Scottem -
naprawdę najłatwiej jest się urodzić w rodzinie, w której jeden z twoich
rodziców jest przywódcą frakcji. To daje duże fory na początku
nowicjatu... trudno.
- Czyli wszystko
jest zrozumiałe? - Pyta się Lauren, a jej wzrok ślizga się po nas
wszystkich, nie pozostając długo na nikim szczególnym. Przynajmniej
takie odnoszę wrażenie. - Jeżeli każdy wszystko wie, zabierajcie się do
roboty - Powiedziała chłodno, zatrzymując wzrok na Grace, potem na Jeyne
i Scottcie. Na krótki moment spogląda na Chrisa. No oczywiście, że to w
nich pokłada największe nadzieje. Westchnęłam zrezygnowana. Każdy z nas
powoli, mozolnie ustawia się na swoim miejscu. Stoję między Jasonem a
Faith, co częściowo mi odpowiada. Mogłoby być lepiej - nie być Jasona -
ale mogłoby i być dużo gorzej. Postanawiam spróbować jako pierwsza. Chcę
być pierwsza ten jeden, jedyny raz. Biorę głęboki oddech.
Robię wszystko tak, jak tłumaczył to Scott, a później Lauren. Unoszę obie dłonie, trzymając pistolet, i...
no cóż, przynajmniej trafił w tarczę, a nie poza nią. To jest jakiś sukces. Próbuję jeszcze raz, i kolejny...
Wystrzelam.
Spod przymrużonych powiek spoglądam, czy trafiłam w sam środek
tarczy... mrugam parokrotnie, niestety znowu nie środek... no cóż, ale
byłam dosyć blisko i taki efekt mnie zadowala. Widzę błysk dumy w
oczach Scotta. No tak, jeszcze półtorej godziny temu byłam totalnym
beztalenciem, a teraz moje umiejętności znacznie się poprawiły. Nasza
instruktorka, Lauren podchodzi do mnie z roziskrzonym wzorkiem.
Uśmiechała się... ona naprawdę się uśmiechała! i to z mojego powodu.
Powinnam czuć dumę.
- Naprawę
świetnie sobie poradziłaś. Mogłabyś spróbować jeszcze raz? - Zaczęła -
Spróbuj tym razem strzelić odrobinę bliżej środka, może ci się uda! -
Ciągnęła, pełna entuzjazmu. A więc nie mam wyboru, muszę spróbować.
Czuję na swoich plecach wzrok wszystkich nieustraszonych nowicjuszy,
kiedy powtarzam tą czynność już któryś raz z rzędu dzisiejszego dnia.
Wzdycham ciężko, otwieram szerzej oczy... tym razem strzał trafia prawie
w sam środek, chociaż nie wycelowałam idealnie. Uśmiecham się, dumna.
-
Tak cię uczyłem, Mała - Mruknął Scott, uśmiechając się i przechylając
lekko głowę. Wyszczerzam do niego zęby, próbuję mu przekazać jak bardzo
jestem mu wdzięczna. Później myślę o swojej rodzinie. Czy Tabitha
byłaby dumna z tego, jak radzę sobie na nowicjacie? Matt na pewno.
Jestem również ciekawa, co pomyśleliby o tym wszystkim rodzice. Nawet
nie zauważam, jak mija kolejna godzina, podczas której cały czas
trenowałam strzelanie pod okiem Lauren. Spojrzałam, jak idzie reszcie.
Scott i Jeyne oczywiście strzelali bezbłędnie, podobnie jak Chris i
Grace.Astrid szło średnio, ale nie najgorszej, podobnie szło Faith i
Felicowi. Jason nie radził sobie najlepiej. Ja... sądzę, że szło mi
lepiej od Astrid, ale gorzej od Jeyne. Kiedy nasza instruktorka z
pobłażliwym uśmiechem spogląda na nas i każe nam kolokwialnie 'zmykać'
wychodzimy jak najszybciej.Pierwsze znika banda Chrisa, jakże by
inaczej. Potem Felic i Scott gdzieś wybywają. Reszta dnia mija mi i moim
przyjaciółkom na słodkim lenistwie. Zajadałyśmy ciasto czekoladowe,
zwędzone przez któreś z nas z kuchni. Opowiadałyśmy sobie dowcipy i, szczerze mówiąc, korzystając z reszty wolnego dnia nie robiłyśmy nic konstruktywnego. Świadome, że każdy nasz trening jest oceniany, i potem wliczany do rankingu, który zaważy na całej naszej przyszłości byłyśmy bardzo zdenerwowane całym nowicjatem.
Rozmawiamy o nieważnych, lekkich i błahych sprawach, które z pozoru nikogo nie interesują. Rozmawiamy o naszych rodzinach, za którymi wszystkie bez wyjątku naprawdę tęsknimy. Same nie zauważamy, kiedy nadchodzi wieczór i udajmy się do swoich sypialni, po pysznych ciastkach nie mając już ochoty na nic więcej, nie poszłyśmy na kolację. W naszej prowizorycznej sypialni nowicjuszy nie było jeszcze nikogo, więc skorzystałyśmy z okazji aby przebrać się w wygodniejsze i świeższe ubrania. Kiedy siedziałyśmy po turecku, Jeyne i Faith na jednym łóżku, Astrid na drugim, a ja oparta o ramę łóżka siedziałam na podłodze, i rozmawiałyśmy w najlepsze, do sypialni weszli chłopcy, wyraźnie zmęczeni. Felic zajął miejsce nieopodal Astrid, bawiąc się kosmykami jej włosów. Scott spojrzał na swoje łóżko, i po chwili zastanowienia to właśnie tam usiadł. Spojrzałam na swoich przyjaciół i uśmiechnęłam się czując pewność, że jestem jedną z nich. Nieustraszoną. Silną, pewną siebie i odważną. Taką, która wie co chce i bierze to, na czym jej zależy.
- Jutro będą walki... - Mruknęła Jeyne, lekko przerażona.- Mam nadzieję, że nie będę musiała walczyć z Chrisem albo Jasonem, a nawet z Grace... oni są dużo więksi ode mnie, i mimo moich umiejętności nie wiem czy sobie z nimi poradzę - Stwierdziła rzeczowym tonem moja przyjaciółka. Szczerze mówiąc byłam zbyt zmęczona, żeby się tym teraz denerwować, ziewnęłam, i osunęłam się na swoje łóżku, padając w objęcia morfeusza szybciej, niż bym się spodziewała
|| SAMA NIE WIERZĘ ŻE TO NAPISAŁAM, NO ALE JEST I CHOCIAŻ MOIM ZDANIEM TO JEST NAJGORSZY ROZDZIAŁ EVER TO GO ŁAPCIE... Z DEDYKACJĄ DLA MOICH PROMYCZKÓW - WERONICE I NATALII - JESTEŚCIE WSPANIAŁE I KOCHANE. BO JESTEŚCIE. BO TO CZYTACIE. I WAM SIĘ, O DZIWO, PODOBA! :3 NO CÓŻ, TEN ROZDZIAŁ PISZĘ O *PATRZY NA ZEGAREK W LAPTOPIE* 4:49, WPÓŁ PRZYTOMNA I PEWNIE KIEDY WSTANĘ RANO UZNAM GO ZA TOTALNE NIEUDANY KOSZMAREK.ALE PUKI CO JEST PRAWIE PIĄTA NAD RANEM I CHOCIAŻ MI SIĘ NIE PODOBA, POSTANOWIŁAM GO WSTAWIĆ. A TERAZ DOBRANOC, BO JUŻ ODPŁYWAM. ZMYKAM CZYTAĆ MECHANICZNEGO ANIOŁA, BO NIE JESTEM PEWNA CZY UDA MI SIĘ ZASNĄĆ.
|| SAMA NIE WIERZĘ ŻE TO NAPISAŁAM, NO ALE JEST I CHOCIAŻ MOIM ZDANIEM TO JEST NAJGORSZY ROZDZIAŁ EVER TO GO ŁAPCIE... Z DEDYKACJĄ DLA MOICH PROMYCZKÓW - WERONICE I NATALII - JESTEŚCIE WSPANIAŁE I KOCHANE. BO JESTEŚCIE. BO TO CZYTACIE. I WAM SIĘ, O DZIWO, PODOBA! :3 NO CÓŻ, TEN ROZDZIAŁ PISZĘ O *PATRZY NA ZEGAREK W LAPTOPIE* 4:49, WPÓŁ PRZYTOMNA I PEWNIE KIEDY WSTANĘ RANO UZNAM GO ZA TOTALNE NIEUDANY KOSZMAREK.ALE PUKI CO JEST PRAWIE PIĄTA NAD RANEM I CHOCIAŻ MI SIĘ NIE PODOBA, POSTANOWIŁAM GO WSTAWIĆ. A TERAZ DOBRANOC, BO JUŻ ODPŁYWAM. ZMYKAM CZYTAĆ MECHANICZNEGO ANIOŁA, BO NIE JESTEM PEWNA CZY UDA MI SIĘ ZASNĄĆ.
Nie jest okropny, jest epicki!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością. <3
Tsa... boje się mojej twórczości pisanej o piątej nad ranem ;___;
OdpowiedzUsuńOooo.. jaka słodka dedykacja, dziękuję ♥
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to był bardzo ładny. Spokojny, nie wnoszący jakiś super ważnych rzeczy do fabuły, ale to właśnie dobrze. Bo takie rozdziały również są potrzebne. Takie spokojne wejście do czegoś konkretnego, w tym przypadku będą to walki. (których nie mogę się doczekać)
Mam nadzieję, że Willow będzie walczyć z kimś naprawdę dobrym. ♥