piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział X.

 

|| Czasem trzeba sobie radzić.

Radzić sobie - samemu ||

 

Nas wolny czas mija, i każdy z nas głośno narzekając powoli udaje się do sali treningowej, gdzie Lauren już na nas czeka, wyraźnie lekko zniecierpliwiona naszym ślamazarstwem. Uświadamiam sobie, że wszyscy grają na zwłokę, aby tylko jak najdłużej przeciągnąć te ostatnie wolne chwile. Po przerwie kolejny raz mieliśmy rzucać nożami, rzekomo żeby dopracować naszą technikę, jako że każdy z nas jako tako już rzucał po tej godzinie wstępnego treningu. Lauren po raz kolejny tłumaczy nam wszystkim jak rzucać i co trzeba robić, co zajmuje jej nie więcej niż najwyżej paręnaście minut. Ogranicza się do krótkiego przemówienia oraz bardzo szybkiej prezentacji - tak samo jak poprzednio, przed godziną. Po raz drugi dzisiaj podeszłam i wzięłam pierwsze z brzegu ostrze, i ustawiłam się na pierwszym lepszym miejscu, między Faith a Jeyne. Uchm. Spojrzałam na Scotta, który stał niedaleko. Mrugnął, i znowu - tym razem z odległości - pokazał mi odpowiednie do rzucania nożem ustawienie ręki. Uśmiechnęłam się w duchu, i powtórzyłam jego ruchy. Spróbowałam rzucić, i wyszło mi to nie najgorzej - mój nóż wcale nie upadł tak bardzo daleko od celu. Przesuwam spojrzeniem po sali. Lauren komentuje każdego z nowicjuszy - Chwali Chrisa za jego perfekcyjną wręcz technikę, co mnie irytuje, lecz czuję ponurą satysfakcję gdy ruga Grace za nie uważanie i zupełne nie słuchanie jej, i Jasona za jego głupotę. Lauren zrezygnowana tłumaczy im jeszcze raz, co mają zrobić, wyraźnie załamana. No cóż. Astrid i Faith radzą sobie nieźle - dokładnie tak skomentowała to nasza trenerka. Jeyne idzie odrobinę gorzej, lecz Lauren delikatnie poprawia jej ustawienie ręki, Felicowi jednak idzie zupełnie źle. Lauren jest jeszcze daleko... powinnam podejść i mu pomóc. Powinnam, powinnam, powinnam. A więc wzdycham z rezygnacją, ostrożnie zbliżam się do mojego rudego przyjaciela,  i wręcz łopatologicznie tłumaczę mu, co powinien zrobić. Twarz chłopaka tężeje, kiedy próbuje rzucić zgodnie z moimi wskazówkami. Uśmiecham się z nieukrywaną dumą i satysfakcją - że dobrze wykonałam swoje zdanie, bo tym razem rzucony przez mojego przyjaciela nóż przynajmniej ląduje na tarczy. 
- Dzięki - Mrukną szybko Felic, podejrzliwie spoglądając na Lauren, odwróconą do nas plecami.
- Nie ma za co - Uśmiecham się lekko - Hej, mnie też ktoś pomógł - Chcę mu to wytłumaczyć - Scott to prawdziwy geniusz w rzucaniu nożem.- Rumienię się na samą myśl tego, jak Scott mi pomógł przed godziną - objął mnie od tyłu, sam poprawiając ustawienie mojej ręki, rumienię się i  muszę przyznać Felicowi, że zachował się naprawdę w porządku, udając że tych rumieńców najzwyczajniej w świecie nie widzi. Słyszę, że Jeyne nie ma najlepszej techniki, ale przynajmniej jakoś daje radę. A Faith idzie naprawdę dobrze.  Kiedy nasza trenerka podchodzi do mnie, chwali mnie nawet - co bez wątpienia było zasługą Scotta i pomocy, którą mi ofiarował, ale oczywiście nie obywa się bez kilku drobnych poprawek. Marszczę czoło, i próbuję rzucić kolejny raz. Uświadamiam sobie, że trafiłam perfekcyjnie w cel. Unoszę brwi, uszczęśliwiona. Odwracam się, i widzę odchodzącą Lauren... i Scotta, opierającego się o ścianę.
- Widzę że moja szkoła daje efekty. No cóż. Gratuluje,  mała - Mruknął zawadiacko, podchodząc bliżej, zgrabnie znikając z pola rzucania, by nie zostać przypadkowo trafionym nożem. Uśmiecham się, lekko zirytowana, widząc jego ręce splecione w bardzo nonszalanckim geście. Mrugnął do mnie trochę arogancko.
- Że ty niby taki duży, co? - Warknęłam, trochę ostrzej niż zamierzałam. No ale trudno już. Pewnie zdenerwowałam się tym bardziej niż powinnam, ale nie obchodzi mnie to - Ja nie jestem mała. Mała to może być twoja... - Zaczynam, ale przerywam widząc reakcje mojego rozmówcy - Scott uniósł brwi, wyraźnie szalenie rozbawiony. Potrząsnął lekko głową oraz spojrzał na mnie swoimi niesamowicie zielonymi oczami. 
- To jak mam do ciebie mówić, skoro ty jesteś mała?. - Uśmiechnął się, ukazując swoje białe zęby. No cóż, jestem drobna i niższa od niego, co nie oznacza że musi tak o mnie mówić.  Kiedy jednak znika mi z pola widzenia irytacja ustępuje miejsca rozbawieniu.  Uśmiecham się mimowolnie, nawet tego nie zauważając.
Rzucamy jeszcze tak przez chwilę, słuchając komentarzy Lauren na temat każdego naszego ruchu. Jestem niesamowicie szczęśliwa z powodu, że jest z nami Lauren, a nie jest to Erie. Współczuje transferom z innych frakcji, którzy trafili pod pieczę tegoż przywódcy nieustraszonych. Zastanawiam się przez chwilę, co chcę robić po zakończeniu nowicjatu. Astrid na pewno będzie chciała pomagać w naszym prowizorycznym szpitalu. Chris i Grace będą chcieli zostać przywódcami nieustraszonych, a przynajmniej na tych kandydować. Felic pewnie chciałby tatuować ludzi. Faith... pewnie pomagałby przy komputerach, w pracach technicznych. Mimo wszystko zawsze był w tym dobra. Scott pewnie chciałby patrolować płot. A ja... mogłabym robić to, co Lauren. Uczyć nowicjuszy - i straszyć ich na śmierć myślę ze śmiechem, uświadamiając sobie że to przecież prawda. My, którzy urodziliśmy się w tej frakcji podchodzimy do tego z większym dystansem, a i tak jesteśmy zdenerwowani i lekko wystraszeni. Boję się pomyśleć co myślą transfery pod opieką Erie'go. No cóż, facet nie sprawia wrażenia sympatycznego. Ani nawet miłego.Na zastanowienie się, co chciałabym robić, mam czas - praktycznie cały miesiąc. Wiem, że teraz muszę zadbać tylko o to, żeby być jak najwyżej w rankingu, żeby nie zostać bezfrakcyjną, i dostać jakąś dobrą posadę, kiedy już zakończymy swój nowicjat. Im wyżej jesteś w rankingu, na tym lepszą pracę masz szansę. Ray był... chyba czwarty. I tak zawsze twierdził, że chciałby patrolować płot. Udało mu się to... i cieszę się z tego. Naprawdę. Jestem pogrążona w rozmyślaniach, więc nie zwracam większej uwagi na otoczenie. Czas leci naprawdę szybko. sama nawet nie zauważam kiedy mija kolejna godzina naszych ćwiczeń. a Lauren każe nam odłożyć noże i uśmiechnięta od ucha do ucha,  lekkim tonem mówi, że możemy robić co zechcemy, ponieważ po rzucaniu nożami mamy resztę dnia wolnego. Chłopaki - Felic i Scott - postanawiają przejść się, by załatwić jakąś sprawę która szczerze mówiąc wydaje się szalenie nudna. Uśmiecham się, widząc jak wylewnie Astrid żegna się z Felicem - uświadamiam sobie, że są już parą. Chłopak obejmuje ją i mówi, że spotkają się wieczorem, kiedy wszystko ogarnie. Kiedy znikają gdzieś w oddali,  wraz z dziewczynami stwierdzamy, że możemy sobie urządzić coś w rodzaju babskiego dnia, które zawsze mnie irytowały - nigdy nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tam nie pasuję. Ale chyba potrzebuję odprężyć się i uspokoić w ich towarzystwie. Naprawdę jest mi to potrzebne.Nie wiemy jednak, gdzie konkretnie chcemy się udać - ale postanawiamy, że zastanowimy się nad tym w drodze. Nad jamę nikt - żadna z nas -  nie ma ochoty się udawać, ponieważ właśnie tam spędziłyśmy ostatnią wolną chwilę. Uśmiecham się, rozmawiając ze swoimi przyjaciółkami o błahych, nikogo naprawdę nie interesujących sprawach. Banda Chrisa właśnie przeszła obok nas, a chłopak niby to nie zauważając mnie, popycha mnie niby to przypadkiem, tak że muszę bardzo się postarać aby nie stracić równowagi. Patrzę na trójkę tych znienawidzonych przeze mnie ludzi, i bardzo żałuję że w tym momencie nie mam w ręce noża. Albo że nie potrafię zamrażać ludzi wzrokiem czy nie mam innej czadowej umiejętności tego rodzaju. Przydałaby się im porządna nauczka za lata upokarzania większości dzieciaków z nieustraszoności i traktowania wszystkich jak nic nie warte szumowiny, które zasługują ledwie na jego pogardę. A czasem nawet i na to nie. Nienawidzę ich.

1 komentarz: