piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział VII

 

 " Jestem nieustraszona do szpiku kości

- i udowodnię to wam wszystkim "


Po źle przespanej nocy budzą mnie pierwsze szmery rozmów krzątających się po pokoju przyjaciół. Przecieram leniwie oczy, przez jakiś czas próbuję ogarnąć gdzie jestem i co ja tu robię, lecz po paru sekundach wszystko wraca do normy i uśmiecham się. Z westchnieniem ulgi zauważam, że Chrisa już nie ma - nie przeszkadza mi przebieranie się przy reszcie jego bandy ; bez niego to słabeusze. Nic nie potrafią zrobić sami. Mimo wszystko... Grace uśmiecha się kpiąco. Jej uśmiech tnie niczym sztylet. Od razu robi mi się zimniej... to możliwe? już i tak jest chłodno.  Podnoszę się powoli i siadam leniwie na łóżku, ziewając donoście, by wyszczerzyć zęby do Jeyne, ubierającej się w swój czarny top. Nie dowierzając w to co robię, i w niską temperaturę panującą w otoczeniu, ubieram się mozolnie, lecz uparcie. Ubieram czarny golf bez rękawów oraz czarne spodnie, zapinane dość sporym, czerwonym pasem - każdy ubrał się w te ubrania, które dali nam nieustraszeni. Lekko przeczesuję włosy - z zadowoleniem stwierdzam że są krótkie, i nie potrzebują tyle pielęgnacji ile potrzeba długim włosom - takim jakie ma między innymi Astrid... oraz moja mała siostrzyczka - Tabitha. Miała naprawdę długie, jasne włosy - czym wzbudzała zachwyt chłopaków i zazdrość innych dziewczyn. Uśmiecham się na samą myśl o mojej małej siostrzyce, która niespodziewanie urosła. Jeyne była gotowa, ja również. Astrid splotła swoje szatynowe włosy warkocz - był długi aż do jej pasa,  a Faith swoje mysie włosy sięgające jej do ramion miała związane w luźną kitę. Przyglądają się swojemu odbiciu w lustrze. Mam fioletowe włosy - urosły odrobinę bardziej niż chciałam, ale przez ostatni miesiąc zaaferowana testami przynależności i wyborem frakcji nie miałam na nic czasu. Obecnie sięgają sporo ponad brodę... i podoba mi się to. Zdecydowanie podoba mi się ten efekt, mimo że uzyskany jest przypadkowo.Postanawiam pozwolić im rosnąć. Gdy wszyscy moi przyjaciele są już gotowi, udajemy się na śniadanie - wszystkim nam, bez wyjątku - po tej emocjonującej nocy burczy w brzuchach. Znowu mam ochotę na hamburgera. Nie zwracam nawet uwagi, w którą stronę idziemy - ufam mojej grupce. Wierzę im, i wiem że mogę to zrobić. Że mnie nie zawiodą.  Skupiam się na swoich przemyśleniach. Zastanawiam się, co robi mały Matt... czy dostatecznie dobrze wytłumaczyłam mu, dlaczego nie będzie mnie jakiś czas? Gdy powoli zajmujemy swoje miejsca, a ja w spokoju przeżuwam swojego hamburgera zauważam swoją rodzinę - wchodzą powoli do sali. Matt widząc mnie promienieje. Nie mogę do nich podejść. Dopiero po nowicjacie. Do dnia wizyt zostało jeszcze dziewięć dni - odliczam w myślach. Do tego czasu opanuję już parę umiejętności, i będę miała czym się chwalić. I o czym opowiadać Ray'owi... o ile przyjdzie. Tego nie jestem pewna. Ale również tego oczywiście nie wykluczam... ja do niego przyszłam. Pamiętam jak oczy rozjaśniły mu się na mój widok. Miałam wtedy piętnaście lat, on szesnaście. Równy rok temu. Czy on czuł coś do mnie już wtedy? Czy ja cokolwiek do niego czuje? Muszę się nad tym zastanowić. Ale to po nowicjacie.Kiedy wszyscy w końcu przestaną traktować mnie jak dziecko. A zaczną jak młodą, dojrzałą osobę. To lubię w swojej frakcji. Gdziekolwiek indziej po nowicjacie dalej traktowano by mnie jak dziecko. No cóż. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyłam jeść hamburgera. Sięgam po kolejnego, polewając go obficie sosem. Zadziwiające, ile może zjeść tak drobna osoba jak ja. - Śmieję się w duchu sama z siebie.Astrid sięgnęła jednak po sałatkę, Felic właśnie gryzie kawałek pizzy. Scott przeżuwa powoli kiełbaskę, wywołując u wszystkich nas - a już szczególnie u mnie - wybuch śmiechu. Jesteśmy tacy różni, a tacy do siebie podobni. Przyglądam się transferom. Wszyscy - co do jednego - mają zaczerwienione oczy, widocznie od kiepsko skrywanego płaczu. Jedząc drugiego hamburgera,  przyglądam się swojej rodzinie. Pogodna mimo wszystko mama, zawsze poważny tata, przyglądający mi się nieustannie, Tabitha i  mały Matt. Jeyne stuka mnie w ramię, zauważając swoją rodzinę nieopodal mojej - faktycznie. Jej ojciec wraz z bratem - matka umarła dawno temu, przy porodzie. Kawałek dalej rodzina Felica. Rodzina Astrid i Scotta siedzi gdzieś daleko, poza naszym widokiem, co odrobinę ich przygnębia. Chris i Grace całują się w ławce naprzeciwko nas. Przyprawia mnie to o mdłości. Nienawidzę ich. Odstawiam na wpół nadjedzonego hamburgera, zamiast tego sączę wodę. Nienawidzę tej dwójki. Unoszę brwi. Wszyscy staramy się przeciągnąć posiłek jak najdłużej, jak potrafimy - zbyt zdenerwowani tym, co ma nastąpić. Rozmawiamy o banalnych rzeczach, naszych przypuszczeniach co do tego, jak będzie wyglądała nauka rzucania nożami. Jestem naprawdę ciekawa, jak to będzie się odbywało. Gdy zauważam, że wszyscy już skończyli, i podchodzi do nas Erie znowu robi mi się niedobrze, jak wtedy, kiedy zauważyłam całujących się Grace i Chrisa. Wszyscy mozolnie tłoczymy się wokół chłopaka mniej więcej w naszym wieku - rok lub dwa starszego - a już jednego z przywódców frakcji. Uśmiecha się drwiąco, i tłumaczy, że teraz zaprowadzi nas wszystkich do sali treningowej. Pierwszą rzeczą jakiej się nauczymy będzie strzelanie z pistoletu - czego nikt z nas jeszcze nie robił, a następnie mamy szlifować naszą umiejętność walki - co każdy już robił, i to będą tylko drobne poprawki niedoskonałości - inaczej niż w przypadku transferów. Pierwsza część treningu rozpocznie się dzisiaj za dwie godziny. No cóż. Mamy chwilę czasu, więc udajemy się nieopodal jamy. Rozmawiamy o banalnych rzeczach, jak zwykle. 
- Rzucanie nożami? - Mówi Scott, ze swoim czarującym uśmiechem. Jest przystojny - Czy ktokolwiek próbował to robić? - Uśmiecha się znowu, tym razem bardziej... cierpko. Twarz mu tężeje. Siedzimy nad przepaścią, słuchając gwałtownego szumu wody. Od jednego ze starszych nieustraszonych - przyjaciół mojej rodziny, którymi nigdy się zbytnio nie interesowałam-  dowiaduję się, że Ray patroluje płot i wróci najwyżej na tydzień. Czuję ukłucie zawodu.Spotkam się z nim dopiero za tydzień. Wtedy, kiedy spotkam sie z moją rodziną. Czyli miałam rację. Astrid znowu opiera się o Felica. Ten daje jej całusa w policzek. Ciekawa jestem, czy już są oficjalnie parą. A jeżeli - to kiedy nam to oświadczą, jeżeli sądzą że my tego nie zauważamy. Mała, czteroletnia na oko nieustraszona dziewczynka o ciemnych włosach i oczach biegnie radośnie wzdłuż jamy, z radosnym okrzykiem i, prawdopodobnie swoim ulubionym pluszowym misiem w dłoniach. Nie nadąża za przyjaciółmi, próbując ich dogonić gubi misia. Odwraca się, miś przechyla się nad przepaścią. Widzę rozpacz w oczach malej. Pluszak zaraz spadnie. Chyba że zdążę go złapać. Moja reakcja jest błyskawiczna, w jednej sekudzie siedzę, a w drugiej łapię już misia i wręczam go dziewczynce, zbyt przerażonej żeby spróbować go wziąć. Uśmiecham się ciepło, przyklękam. Patrzę dziewczynce prosto w jej niesamowicie duże, niesamowicie ciemne oczy. Naprawdę śliczna dziewczynka. Ma bardzo ładną twarz.
- Proszę. - Podaje jej misia - Patrz, inne dzieci na ciebie czekają. Zabieraj misia i zmykaj, skarbie 
- Dzię...kuje - Wydusza z siebie mała, uśmiecha się nieśmiało. Ściska misia w obu dłoniach i biegnie za innymi dziećmi, które zatrzymały się widząc jej dramat. Każdy z nich ściska jakąś pluszową przytulankę.
Próbuję sobie przypomnieć,  jakiego ja miałam pluszaka. Hm... pluszowy, brązowy niedźwiadek. Pełen łat, ponieważ nigdy szczególnie nie dbałam o swoje zabawki ani rzeczy osobiste. Pewnie teraz leży gdzieś pod łóżkiem albo w gdzieś w innym miejscu tego rodzaju. No cóż. .Docieram do moich przyjaciół,  a jakieś pół godziny później Erie prowadzi nas do sali treningowej na nasz pierwszy trening.

5 komentarzy:

  1. Czekam na dalsze losy Willow

    OdpowiedzUsuń
  2. Super piszesz :)
    Ogólnie fajne postacie i wydarzenia
    Podziwiam masz wielki wielki talent do pisania opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  3. Superowe :]
    Nie mogę się doczekać następnych części

    OdpowiedzUsuń