piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział VI



"Odwaga niekoniecznie

Musi oznaczać głupotę "




Potrząsam delikatnie głową. Robi się już wieczór, mamy wolny czas. Unoszę brwi, słuchając co piątego słowa Erie'go. Jutro mamy zacząć swoją naukę. Strzelanie z pistoletu to pierwszy punkt na liście. Jutro po południu. No cóż, jesteśmy nieustraszeni, tu się urodziliśmy. Nie może pójść nam źle, prawda? Po prostu będzie dobrze. Wszyscy zostaliśmy skierowani do komnaty przeznaczonej specjalnie dla nowicjuszy - długi pokój, dziesięc łóżek. No cóż - jedna dziewczyna jako nieustraszona odpadła w przedbiegach, tak szybko że nawet nie zauważyłam jej pojawienia się ani jej braku. Słyszę o tym dopiero z rozmowy Chrisa z Jasonem. Chyba z tego całego zdenerwowania nie wskoczyła nawet do pociągu. Ojej.  Ruszam powolnym krokiem zaraz za nimi, cały czas rozmawiając z Astrid o błahych sprawach. Za nami Faith opowiada o czymś chłopakom, zawzięcie przy tym gestykulując i śmiejąc się. Znowu w pełni czuje, że jestem jedną z nich. Że tu pasuję. To jestem ja. Czuję się ich częścią. Cieszy mnie to. Schodzimy dalej i nagle robi się ciemno, a coś nagle  dotyka mojego ramienia. Uśmiecham się. Scott - szybko przemyka mi myśl. Wymierzam osobie stojącej za mną kuksańca w bok. Chłopak krzywi się, ale zaraz uśmiecha.
- Jezus kobieto. Czy ty jesteś nienormalna? - Pyta się, śmiejąc się głośniej. Oboje szybko unosimy brwi.
- Nie nienormalna, Scott. - Wyszczerzam zęby w uśmiechu - Tylko nieustraszona. To różnica. - Zaraz po tych słowach zaczynam biec, a chłopak zaczyna mnie gonić - podoba mi się to. Lubię Scotta... chyba bardziej niż by należało. To tylko przyjaciel. Do końca nowicjatu musi - zdecydowanie musi - musi tak pozostać. Nie chce się z nikim wiązać, skoro tyle decyzji jest do podjęcia. Poza tym... zastanawiam się, co teraz robi Ray - przyjaźniliśmy się od kołyski. Ja, Jeyne i on. Był dwa lata starszy. I był przystojny. Odważny i czarujący. Był moim najlepszym przyjacielem, aż do dnia jego szesnastych urodzin. Wybrał nieustraszoność, i owszem. Ale nie spotykaliśmy się już tak często - pilnuje płotu. Poza tym zawsze trzymał się na uboczu grupy, bliższą relację nawiązał właściwie tylko ze mną, i może minimalne Astrid. Może z jednym z chłopaków. Muszę przyznać - podobało mi się to. Ale jeżeli tylko ma czas, spędza go ze mną. Ciekawe czy odwiedzi mnie za półtora tygodnia, w dzień odwiedzin. Pewnie przyjdzie wraz z moją rodziną. A wtedy... Nie chcę myśleć, co wtedy będzie. Wiem, że coś się zmieniło - za niedługo będę pełnoprawną nieustraszoną, już nie dzieckiem. Nieustraszeni mają ciekawy pogląd na wiek człowieka. Szesnastoletnie osoby - w każdej innej frakcji uważane są jeszcze za młode, prawie dzieci. Ale nie u nas. Dla nas to są dorosłe osoby, pewne swoich czynów i świadome konsekwencji wynikających z podjętych decyzji. Scott w końcu mnie dogania, kiedy jesteśmy na miejscu. Grubo przed resztą nowicjuszy. Wyprzedziliśmy ich. Śmieje się
- Dalej jestem szybsza. Musisz to potrenować. - Mrugam do niego pojednawczo. Zawsze byłam szybka. To chyba sprawa mojej drobnej budowy ciała. Przynajmniej jestem zwinna oraz szybka, chociaż drobna. Nasza kwatera to dość ponure pomieszczenie z dziesięcioma łóżkami oraz taką samą ilością małych szafek. No cóż, zajmuję pierwsze z brzegu łóżko, wykładając ten swój marny dobytek zabrany ze sobą na nowicjat – tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Łózko obok mnie zajmuje Jeyne, dalej Astrid i Faith. Potem chłopaki. Potem Melody, która zawsze plątała się obok Chrisa, Jasona i Grace – oni zajmują dalsze łóżka. No cóż.  Jest późno, nadchodzi wieczór ale nikomu się nie chce spać – a więc rozmawiamy. Ciekawa jestem, jak pierwszą noc poza domem przeżywają transfery. Pewnie płaczą. Chciałabym móc im jakoś pomóc. Mówię jak altruistka. Po części nią jestem. Ja myślę głównie o rodzinie, nie słuchając dyskusji ani nie udzielając się zbytnio. Czy Matt za mną tęskni? Czy dla Tabithy pokój wydaje się zbyt pusty? – zastanawiam się mimo że znam odpowiedzi na te pytania. Jestem świadoma, że w obu przypadkach odpowiedzią jest tak. Postanawiam, że po nowicjacie sprawię sobie własnego kota. Brakuje mi bliskości futerka, które dawała mi nasza kotka. Ale ona zawsze była bardziej mamy i Tabithy. Nigdy nie była całkowicie moja. To mała Tab uratowała jej życie, jak była małym kociakiem. To mama się nią opiekowała. Nigdy nie kochałam zbytnio zwierząt, ale teraz wiem, że całe życie czułam przy sobie bliskość jakiegoś zwierzęcia. Teraz mi tego brakuje – uświadomiłam to sobie. Chciałabym ją pogłaskać po jej rudym futrze – za miesiąc – myślę sobie. Wtedy wrócę. Wtedy nic nie będzie jak dawniej. Będę traktowana jak dorosła osoba, rozpocznę samodzielne życie. Spoglądam kątem oka na Scotta. Lubię go - uświadamiam sobie powoli. Nie chcę tego. Może chcę? 
Mimo wszystko czuje się zobowiązana wobec Ray'a. Wszyscy zawsze uważali, że będzie z nas śliczna para. Ja na samą wzmiankę o tym byłam czerwona jak burak, a on śmiał się wtedy. Jego również bardzo lubię. Potrząsam głową, muszę wyglądać komicznie - nie przejmuje się tym. Na rozwiązanie tego problemu przyjdzie czas po nowicjacie. Oboje zawsze byli dla mnie bliscy. Astrid, przytulona do Felica rozmawia z Jeyne o głupotach. Scott wraz z Felicem rozmawiają z Faithem o nowicjacie - to wydaje mi się bardziej interesujące. Postanawiam przyłączyć się do rozmowy, zanim pójdziemy spać - wszyscy pełni niepokoju. 
- Na początek będzie rzucanie nożami, prawda? - Zastanawia się Felic, ignorując paplaninę dziewczyn. 
- Mhm - Przytakuję cicho - Każdy nieustraszony powinien to umieć. Opowiadał mi o tym...Ray... - Zaczynam i zauważam, jak Scott się krzywi. Jasne. Musiał zauważyć, że wszyscy zdają się sądzić, że kiedyś będę z Ray'em. No cóż... jego spokój i przezwyciężanie lęków bardziej mi imponuje niż pusta odwaga większości nieustraszonych. Nie można być wiecznie odważnym. Każdy czegoś się boi. Szkopuł tkwi w tym, by ignorować swój strach - udawać, że go nie ma. Okazywać dzielność, bojąc się jednocześnie. Tylko wtedy można być naprawdę odważnym. Ray o tym wie. Zawsze wiedział. I ja też - myśle. 
- Tak... rzucanie nożami. A potem będą walki - kontynuuje Felic rzeczowym tonem po chwili zupełnej ciszy. 
Rozmawiamy jeszcze chwile, aż robi się zupełnie późno i ciemno, i trzeba kłaść sie spać - jutro czeka nas wiele trudnych zadań, z tego co zrozumiałam. Wszyscy kładą się na swoje łóżka, uprzednio się przebierając. Chris ze swoją bandą gdzieś na chwilę wyszli, więc przebieram się czym prędzej wykorzystując okazję. 
Przykrywam się kocem, kładę głowę na poduszce i bezskutecznie usiłuję zasnąć. Cały czas wyobrażam sobie załzawione oczy transferów, tęskniących za swoją starą frakcją. Wiem, że każdy z nich na pewno boi się o tym przyznać reszcie grupy, niemniej każdy z nich czuje to samo. Wiem, że nie zasnę tej nocy, więc postanawiam poczytać książkę, słysząc miarowy, spokojny oddech moich przyjaciół i bandy Chrisa. Wyjmuję jedną z książek oraz małą, czarną latarkę idealną do posługiwania się nią do czytania po ciemku. Uśmiecham się, odczytując tytuł dobrze znanej mi już książki, i zagłębiam się w nią. Mrużę oczy, żeby lepiej widzieć. Leżę plackiem pod kocami, i cicho przewracam strony powieści, upajając się szelestem kartek. Hm, to racja - jestem po części erudytką. Oraz nieustraszoną. Altruistką również. Jestem niezgodna, i nie można mnie klasyfikować. Jestem niezgodna i nie można mnie kontrolować. Zastanawiam się, co to oznacza. Wyłączam latarkę a książkę chowam pod poduszkę. Nie działają na mnie żadne symulacje - podczas nich zachowuję przytomność umysłu. Nie pasuję do żadnej konkretnej frakcji - pasuję do trzech jednocześnie. Jestem wyjątkowa. I nikt nie może się o tym dowiedzieć. Inaczej zginę. Nikomu nie mogę powiedzieć,  z nikim podzielić się tym sekretem. Nawet z tymi, których kocham i ufam im. Jak brzmiał manifest prawości? Prawda jest jak dzikie zwierze - zbyt silna, by pozostać w zamknięciu. Przełykam cicho ślinę. Czy to znaczy, że i ta prawda w końcu wyjdzie na jaw? Nie wiem i nie chce wiedzieć. Mam szczerą nadzieję że nie wyjdzie. Że nikt się o tym nie dowie. Bo jeżeli to wyjdzie na jaw - oznacza to dla mnie nic innego jak śmierć. Tak mówił David, ten mężczyzna przeprowadzający mi test przynależności. Myślę, że mówił prawdę. Podnoszę głowę, odkrywając się trochę, spoglądam na godzinę. Powinnam już dawno spać, tak jak wszyscy. Ziewam - jestem zmęczona. Układam się wygodniej na poduszce i powoli zapadam w niespokojny sen.

||  Tak jak obiecałam - piątek wieczorem to i rozdzialik jest. Mam nadzieję że się nim nie zawiedziecie, ponieważ osobiście mnie się wcale nie podoba... ale dobra.

3 komentarze: