poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział V.


|| Frakcja ponad krwią.

Pamiętaj o tym. ||

Uśmiecham się, pełna werwy. Za dziesięć dni jest dzień odwiedzin. Ci z transferów którzy mają pobłażliwych rodziców, ujrzą ich. Ale nasi przyjdą na pewno. Moja rodzina na pewno przyjdzie mnie odwiedzić. Myślę o mojej małej siostrzyce - Tabitha na pewno za mną tęskni. Moja siostra, która uniosła kciuki do góry, gdy ujrzała jaką frakcje wybrałam. O mamie obdarzającej mnie ciepłym uśmiechem, z tatuażami na obojczyku i kostce u nogi. Myślę też o tacie o łagodnych oczach i tatuażu na ramieniu. No i o małym braciszku. Matt. Po jego narodzinach mama była bardzo chora, i chcąc nie chcąc przejęłam jej funkcje na pewien czas, aż nie wydobrzała. Jest dla mnie kimś szczególnym. Kocham tego malucha. Koło mnie stoją przyjaciele. Faith i Astrid rozmawiają o czymś zawzięcie. Felic pyta o coś Jeyne. Scott pochodzi do mnie. Opiera się nonszalancko o ścianę, uśmiecha się czarująco. Jest przystojny uświadamiam sobie, że większość moich rówieśniczek i młodszych koleżanek oglądało się za nim. Ale nie ja. Dla mnie był zawsze kompanem. Kolegą. Przyjacielem. I tak ma zostać, zdecydowanie. Tak ma zostać. Burczy mi w brzuchu, na co Scott parska śmiechem. Nie zwracam zbytniej uwagi na to co mówi Erie  - jeden z przywódców nieustraszonych, ale transfery są w niego jak w obrazek. Jak gdyby kiedykolwiek powiedział coś ciekawego. Albo chociaż wartego uwagi. Rozumiem tyle, że mamy skoczyć w przepaść. Wiem, że złapie nas siatka. Mimo wszystko, jest to jakieś ryzyko. Coś zawsze może pójść nie tak. Ale to tylko podsyca moją adrenalinę. Erie pyta się, kto pierwszy skoczy. Chłopak z prawości pyta o coś, wyraźnie zdenerwowany. Eric odpowiada mu burkliwym tonem. Ironicznie, jak zawsze. Transfery znowu bledną, tak jak w pociągu. To kolejny test. Podstawy - jeżeli ktoś nie wskoczy lub nie wyskoczy z pociągu - nie nadaje sie do nas. Jeżeli nie skoczy w przepaść, nie nadaje się. Podstawy - które trzeba opanować. Zawsze można jeszcze zginąć lub zostać bezfrakcyjnym. Unoszę brew. Kto pierwszy skoczy? Nie jestem pewna. Czuję dziwną pewność, dziwny spokój. Jestem nieustraszona... prawda czy fałsz? Zdecydowanie prawda.
 Patrzę, jak Astrid wychodzi naprzód. Nie może już się cofnąć. Nie, o ile chce zachować dumę. Musi skoczyć. Bierze głęboki oddech. I robi to. A więc skoczyła. Postanowiła być pierwsza .Nie ma czego się bać. Wierzymy w wolność od strachu i sprzeciwiamy się jego wpływowi na nasze decyzje. Nie mogę na to pozwolić. A więc skoczę. Ale przede mną robi to Felic. Nie zawahał się. Teraz ja. Podchodzę bliżej skarpy. Będę trzecia. Widzę oczekujące spojrzenie moich przyjaciół. Trzymają za mnie kciuki. Już za późno. Jeżeli chce udowodnić swoją wartość, nie mogę się poddać. A więc skacze. I lecę. Moje oczy nie są przyzwyczajone do ciemności, więc nie wiele widzę. Skupiam się na locie. Wiem, że zaraz poczuję siatkę... a jeżeli nie? Przełykam ślinę. I ląduje na siatce. Bezpieczna. Udaje mi się z niej wydostać. Właśnie skoczyłam z dachu. No cóż.. Stoimy na platformie ponad trzy metry nad ziemią. Wokół mamy otwartą przestrzeń jaskini. Potrząsam głową, śmieje się. Jestem spokojna. Poza mną stoi starsza ode mnie dziewczyna  nie, to młoda kobieta, oraz młody mężczyzna o ciemnoniebieskich oczach i orlim nosie. Patrzy na mnie przenikliwie. Ma wąską górną wargę i pełną dolną. Uśmiecha się lekko. Unoszę delikatnie jedną brew. Nie widzę go dokładnie, mrugam parokrotnie. Widzę cztery osoby. Dwie znajome, i dwie całkiem obce.
- Jak się nazywasz? - Pyta mnie kobieta o cichym oraz  miłym głosie. Otrzepuję ubrania delikatnie z pyłu. 
- Willow - odpowiadam maniachalnie - Na imię mam Willow. - Uśmiecham się półgębkiem. Mrugam
- A więc witamy w nieustraszonych, Willow - Odpowiada mężczyzna. Wydają mi się sympatyczni. Kobiete znam skądś, chociaż mężczyzny... który może być dwa? trzy? lata starszy ode mnie nie rozpoznaję. 
Młoda kobieta, która przedstawiła się jako Lauren odsunęła się delikatnie, by nie przeszkadzać następnym skoczkom. - To samo radziłabym tobie, Cztery! - Mówi do przyjaciela, który się przesuwa. Ja również. 
Cztery. Mrugam parokrotnie. Jak liczba? Dziwna ksywka. Ciekawe dlaczego akurat Cztery... ciekawe. 
Cztery odwraca się, ogląda za ramię Zaraz potem zeskakuje reszta. Melanie, jak zawsze zaraz za mną, spada zaraz za mną z głośnym śmiechem. Zaraz potem dziewczyna z erudycji, później jej brat bliźniak. I tak po kolei. Nie zwróciłam uwagi. No cóż.  Oczy ledwo przyzwyczaiły mi sie do ciemności, nie widzę zbyt dobrze. Mrugam znowu parokrotnie. Lepiej. Cztery patrzy mi prosto w oczy - Postarajcie się przeżyć nowicjat - I zaraz znika. Kiedy wszyscy nowicjusze z nieustraszoności i transfery stoja już na twardym gruncie. Lauren i Cztery prowadzą nas wąskim tunelem, który tak dobrze znam. Ściany z kamienia. Obniżający się sufit. To takie.. swojskie.Czujesz się jakbyś schodził do wnętrza ziemi. Lampy oświetlające korytarz umieszczono w dużych ostępach.  Nagle Wszyscy się zatrzymują, tak jak przewodnicy.
-  Tutaj się rozdzielamy - oznajmia Cztery -Transfery idą ze mną. Myślę, że was nie trzeba oprowadzać. - Patrzy na nas, urodzonych w tej frakcji. - Lauren uśmiecha się, kiwa palcem na nowicjuszy urodzonych w tej frakcji . To chyba na nas. Idziemy za nią, prowadzi nas przez Jamę do dziury ziejącej w ścianie. Za nią jest pomieszczenie oświetlone na tyle dobrze, że teraz już widać, dokąd idziemy - do jadalni pełnej ludzi i brzęku naczyń. Chociaż ja i tak trafiłabym tam i z zamkniętymi oczami.  Kiedy wchodzimy, Nieustraszeni wstają. Klaszczą. Tupią. Krzyczą. Hałas ogarnia całą sale. Uśmiecham się. Ja i moi przyjaciele szukamy wolnych miejsc, kiedy idziemy w głąb sali widzimy jeden prawie całkiem pusty stół, który zajmujemy.My siedzimy już na swoich miejscach kiedy wchodzą transfery oprowadzane pewnie po Jamie. Gdy oni wchodzą do jadalni, podnosi się taka sama wrzawa. No cóż. Jestem tak głodna, że nawet nie zwracam uwagi na to, co jem. Po prostu biorę hamburgera i polewam go sosem. Nie zwracam jednak uwagi na smak jedzenia.Ani obok kogo siedzę - obok moich przyjaciół. I obok Lauren. Unoszę delikatnie brew. Gryzę kolejny kęs hamburgera. Mój wzrok ślizga się po sali, szukam rodziców. I znajduje ich w przeciwległym końcu sali. Uśmiechają się. Tabitha mruga do mnie z uśmiechem. Mały Matt dzielnie próbuje się nie ubrudzić, kiedy mnie widzi błyszczą mu oczy, a na jego ubranie spada trochę jedzenia, plamiąc je sosem. Mama strzepuje je z niego.
 Skupiam uwagę na swoich przyjaciołach. Audrey opiera się o Felica. Dobrana z nich para. Gołąbeczki. Może jeszcze tego nie widzą, ale ja czuję że coś między nimi się kroi. Nawet nie wiem dlaczego, ale jestem dobra w takich rzeczach. Ale pewnie sami już wiedzą co czują. Chociaż czasem człowiek rozumie to ostatni, kiedy wszyscy już to wiedzą. Czasem to aż nadto widoczne. Rozmawiam głównie ze Scottem i Felicem, ponieważ dziewczyny są równie głodne jak ja, i skupiają się głownie na jedzeniu. 
 Kiedy zaspokajam już swój głód, znowu zwracam większą uwagę na otoczenie. Biorę łyk soku. Zastanawiam się czy nie dam rady zjeść kolejnego hamburgera... kiedy moje rozmyślania przerywają słowa
Wszyscy zbieramy się wokół najmłodszego z przywódców nieustraszonych. My - urodzeni jako nieustraszeni oraz transfery. Teraz razem - ale już niedługo. Zaraz nas rozdzielą aż do drugiego etapu. 
 - Dla tych, co jeszcze nie wiedzą. Mam na imię Erie. Przywódca nieustraszonych. Sam będę nadzorował wasz nowicjat. - Wzdrygam się. Facet nie wydaje mi sie sympatyczny, mimo że go nie znam. Cztery mu nie ufa. Czuję to. Widzę to w spojrzeniu, które posyła Eriemu. Ani Lauren - to można poznać po jej zaciętej minie. Dlaczego przywódca frakcji będzie doglądał bandy nieopierzonych nowicjuszy? To nie jest logiczne.
 Mimo wszystko wzruszam ramionami. Nie słucham dalszego przemówienia.

3 komentarze: