poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział IV


|| Nowicjat nieustraszonych

To czas prób ||


Słyszę nadjeżdżający pociąg. Wiem, że musimy do niego wskoczyć. Robiłam to już setki razy - ale dzisiaj jest inaczej. Denerwuję się. Ręka, którą zraniłam sobie nożem podczas wyboru frakcji dalej piecze, mimo że już nie krwawi. Wzdrygam się. Naprawdę nienawidzę krwi. Nienawidzę jej. Zamykam oczy i staram się uśmiechnąć, lecz uświadamiam sobie jak sztucznie to musi wyglądać. W zamian unoszę delikatnie brwi. Krzyżuję ręce na piersi i czekam na pociąg, który słyszę już wcale wyraźnie. Jeyne, Astrid oraz Faith podchodzą do mnie, całe w skowronkach. Nie mogą się doczekać oficjalnego rozpoczęcia nowicjatu. One są nieustraszone. Ja mam tylko nieustraszoną rodzinę. Myślę, nie zastanawiając się wiele. Chwilę później zastanawiam się czy to prawda. Jestem nieustraszona... ale i mądra, oraz bezinteresowna. Uśmiecham się.
- Jak się czujecie, dziewczyny? - Pytam radośnie, odwracając się nagle, i niespodziewanie dając jednej z nich - była to Jeyne -  kuksańca w bok, wywołując salwy śmiechu, i próby zemsty od strony wielce poszkodowanej. W tej chwili jestem pewna, że wybrałam dobrze. Jestem pewna, że do nich należę.
- Poradzimy sobie - poważnieje nagle Jeyne - damy radę - Uśmiecha się krzepiąco, mruga wesoło                - Bez względu na wszystko. - Skinęła głową Astrid . - Jestem tego pewna. Nie może być inaczej.                Nie może. Nie może. Nie może. Chciałabym dzielić ich pewność siebie. Robiłyśmy to już tysiąc razy.             Nagle pociąg podjeżdża, ale nie zatrzymuje się. Ten pociąg nigdy się nie zatrzymuje. Dla nikogo. Nikogo. Złapałam Faitha za rękę i odbiłam się od ziemi, wskakując do jednego z przedziałów. Za moim przykładem poszła reszta nowicjuszy. Zaraz za nami wskakuje Astrid- cała roześmiana. Zaraz potem Jeyne, potrząsając głową, również wesoła. Za nią jednocześnie Chris i  Grace z wyrazem pogardy na twarzach. Potem Jason, a za nim Felic. Zaraz za nami zaczynają transfery. Pierwszy wskakuje niepozorny chłopak, który jednak radzi sobie nie najgorzej. Zaraz potem jeszcze drobniejsza dziewczyna.  Niestety źle wymierzyła odległość,i mimo prób pomocy od chłopaka upada na tory. Zostało ich dwanaście. Jedna z nich właśnie została bezfrakcyjną. W jego brązowych oczach widać smutek i ból. Chłopak przegryza wargę
- Heather- Krzyczy pełen żalu - Nic ci się nie stało?-I skacze na tory zaraz za nią, wybierając los gorszy od śmierci - los bezfrakcyjnego. Widzę, że ją całuje gdy pociąg się oddala, jak sprawdza czy  nie stała jej się krzywda. No cóż. Chciałabym tak kogoś kochać, żeby dla niego porzucić swoją drogę życiową i pasje. No cóż. Ale jestem sobą, i siedzę w pociągu. Reszcie transferów udało się dotrzeć. Nas jest dziesięciu, ich jedenastu. Chociaż zaczynali jako trzynastka. Wzdycham ciężko. Siadam gdzieś w rogu, zdziwiona poświęceniem się chłopaka dla Heather. No cóż. Nie myślał długo, zrobił to, co czuł że powinien zrobić.Mimo wszystko nie mogę się uspokoić,oddycham ciężko. Mrugam raz po raz, próbując się ogarnąć.
Już dwie pierwsze osoby odpadły. O dwóch rywali mniej. Lecz dlaczego tak mi z tego powodu smutno?
Potrząsam głową i fioletowymi włosami, odganiają od siebie złe myśli. Podchodzi do mnie Astrid. To dobrze. Jej obecność zawsze działała na mnie kojąco. Uśmiecha się ciepło, a ja odwzajemniam uśmiech. Przysiada się.  Unoszę brwi, ale moja twarz dalej pozostaje pogodna. Dalej się uśmiecham.
- Zaraz się zacznie, prawda? - Zaczyna - Nasz nowicjat, Willow!- Widzę iskrę szczęścia  w jej oczach - Będziemy prawdziwymi nieustraszonymi - Śmieje się - Już nie mogę sie doczekać jak zrobię sobie tatuaż. Teraz już nikt mi nie zabroni. - Nagle poważnieje - Nie damy się wykopać. J a s n e ? - Widzi moją zmartwioną minę. Wyobrażam sobie jaki chciałabym mieć tatuaż. Może coś z wężem?  Podchodzi do nas reszta naszej kompanii - Jeyne, i chłopaki - Scott, Faith  i Felic. Widząc zdenerwowaną Astrid, Felic podchodzi do niej i obejmuje ją. Coś między nimi iskrzyło od dłuższego czasu. No cóż. Pasują do siebie. Faith teatralnie przewraca oczami. Jeyne za to śmieje się, jest szczęśliwa. Wszyscy rozumiemy się bez słów. Czy tylko mi się wydaje, czy ta jazda naprawdę trwa zbyt długo? - myśle cicho.
Znowu potrząsam głową. To mnie uspokaja, pozwala wyrzucić z głowy zbędne myśli.Jest mi lepiej. Czuję się na tyle dobrze, że opowiadam przyjaciołom pierwszy dowcip, który przychodzi mi do głowy. Gdy kończę mówić, wszyscy parskają śmiechem. Trochę przesadzona reakcja, ale dziękuje im w myślach za starania.
 Astrid kładzie głowę na ramie Felica, wpatrując się w okno. Uśmiecham się niezauważalnie gołąbeczki. 
Jestem ciekawa, czy moja rodzina jest ze mnie dumna. Czy jest szczęśliwa, ponieważ tak jak oni wybrałam nieustraszoność? Nie jestem pewna. Pewnie tak. Taką mam nadzieję. Nie chciała by, żebym się przeniosła.
Pociąg dalej jedzie. Jak na moje oko powinnyśmy już być na miejscu. Zastanawiam się chwilę. Patrzę za okno, przyglądam się przyjaciołom, transferom... i trójce ludzi, których szczerze nienawidzę. Tyran, jego dziewczyna oraz jego osioł. Idealne połączenie. Chris podchodzi do jednego z chłopaków, transferu z altruizmu, nazywając go sztywniakiem. Grace i Jason przyklaskują mu. Coraz ostrzej go obrażają, jak i jego starą frakcje oraz rodzine. Unoszę brew. Sama nie wierzę w to, co robie. Jednak robię to. Jak to leciało? Wierzymy w zwykłe czyny męstwa i w odwagę, która doprowadza do stanięcia w obronie drugiego człowieka.Moja frakcja chyba o tym zapomniała. Ale to oni. Nie ja - ja jestem niezgodna. Jestem tym, kim chce być. Tylko muszę to utrzymać w sekrecie. Nikomu nie mówić. Nikomu. Tylko przeżyć. Tylko tyle. Podchodzę do trójki ludzi, których nienawidzę i zdezorientowanego byłego altruisty, jeszcze w szarych ciuchach. Przegryzam wargę, spoglądam na rudowlosego chłopaka, potem na jego oprawcę. Odzywam się
- Chris... czyli jednak jesteś debilem. Nawet ktoś głupszy od małpy zrozumiałby, że on już nie jest altruistą. Nie jest sztywniakiem, Chris. Wybrał nieustraszoność, tak czy nie? Jesteś głupszy od małpy że tego nie zauważyłeś? - Unoszę brew. Były altruista uśmiecha się. Chris parska śmiechem, ale odchodzi. Altruista uśmiecha się. Siadam obok niego. Przedstawiam się, staram się być miła. Ciekawa jestem, jak mi to idzie?
- Mam na imię James - Chłopak mruży oczy. Spoglądam na niego. Ma naprawdę miły uśmiech, ten sztywniak. On już nie jest sztywniakiem. Co przed chwilą powiedziałam Chrisowi?  Jestem głupsza od małpy? Jestem nieustraszona i on także. O ile tylko przejdzie nowicjat. O ile nie zostanie bezfrakcyjny. - Naprawdę ci dziękuje, Willow. Jestem ci niewymownie wdzięczny. Za pomoc. Nie jest zbyt miły, co? - Chodzi mi o Chrisa. Pewnie że nie jest. Jak mu powiedzieć delikatnie, kim jest Chris? Nie chce go zbyt wystraszyć. Ale jednak postanawiam w nie obwijać w bawełne. Powiem tak jak jest. Nie skłamię.
- To debil. Tyran i despota. - Unoszę brwi. - Przyzwyczaisz się jednak. Nie każdy z nas taki jest. - dodaje ze śmiechem widząc jego minę, która wyraża wszystko, czego nie wyrażą słowa. Uśmiecham się kojąco.
Pociąg dalej jedzie. Czy tylko mi się to wydaje za długo? Może czas mi się dłuży. Powinnam się czymś zająć. Przejazd tym pociągiem zawsze trwał tylko chwilę. Poza tym zgłodniałam. Chce hamburgera. Jestem ciekawa, kiedy dotrzemy na miejsce? Najwyraźniej jedziemy jakimiś bocznymi drogami, których nie poznaję. Podchodzą do nas inne transfery. Ciemnoskóra dziewczyna, która przedstawia się jako Carmen.
Brązowowłosa dziewczyna o niebieskich oczach imieniem Melanie. Naprawdę sympatyczne osoby. Bliźniaki to Carol i Edwin. Mają bardzo ładne, oryginalne imiona. Uśmiecham się. Jesteśmy już prawie na miejscu. Podchodzę do wyjścia. Przyglądam się ludziom z mojej frakcji. Na ich twarzach maluje się spokój. Skoro wskoczyli, to i wyskoczą. Robili to już tysiąc razy. Za to transfery znowu są bladzi jak papier. Judie - transfer z serdeczności - jest bliska płaczu. Staram się ją uspokoić. Łapię ją za ręke, uśmiecham się kojąco. 
- Skaczemy na trzy, ok? - mówię do niej, staram się by mój głos brzmiał jak najspokojniej. Dziewczyna, blada i przerażona, cała drży. Ale kiwa powoli głową. Ma w sobie niesamowitą determinacje. Odwzajemnia uśmiech, dziękuje mi skinieniem głowy. - Jestem gotowa - mówi cicho. Dalej drży. Mocno ściska moją ręke.
- Raz... - zaczynam odliczać. Da radę. Czuję w niej siłę. Judie da radę. - Dwa... - ciągnę - i trzy - Na to słowo zarówno ja, jak i Judie odbijamy się od ziemi i lądujemy bezpiecznie na miejscu. Przyglądam się wyskakującej reszcie. Jeyne, James, Scott. Cały czas ktoś skacze. Jesteśmy na miejscu. I nasz nowicjat się rozpoczął. Nie mogę się doczekać.





2 komentarze: